ul. Tuwima 1 31-581 Kraków biuro@teczacpt.pl Zadzwoń do nas pod numer: 662-225-535

„Piciorys”, czyli życie pisane alkoholem (cz. 1)

Mam na imię Wojtek. Urodziłem się w latach 50. w Krakowie. Były to inne czasy, prawie inna epoka. Na Błoniach pasły się jeszcze krowy, stadion Cracovii z drewnianymi trybunami otoczony był drewnianym płotem, a hotel Cracovia będący dziś zabytkiem zaczynał się dopiero budować. Plac Na Stawach zastawiony był wozami konnymi, a furmani stanowili główną klientelę kultowego już „Baru Na Stawach”.

Miałem starszą siostrę (zmarła kilka lat temu) i mam młodszego brata, od 25 lat mieszkającego w innym kraju. Obydwoje rodzice – inżynierowie budowlani – kierowali budowami na terenie całej Polski. Często wyjeżdżali na delegacje. W latach 70. tata zaczął wyjeżdżać również do pracy za granicę.

bociany_Tęcza

W szkole podstawowej uczyłem się bardzo dobrze, zajmowałem się również sportem. Trenowałem koszykówkę i judo w krakowskiej Wiśle. W związku z charakterem pracy rodziców często wyjeżdżaliśmy na całe wakacje w miejsca, gdzie rodzice prowadzili budowy. Często też razem z nami wyjeżdżali starsi kuzyni, dzięki którym w wieku 10 lat poznałem smak alkoholu. Było to słodkie wino. Przygoda skończyła się wymiotami, ale udało się oszukać rodziców i niczego się nie domyślili.

Za pierwsze świadome upicie się uważam dzień zakończenia szkoły podstawowej. Była to jeszcze (ostatni rocznik) szkoła męska; dziewczęta chodziły do sąsiedniej szkoły. Po rozdaniu świadectw starszy brat kolegi kupił nam kilka butelek „jabcoków”, z którymi rozprawiliśmy się na szkolnym boisku. Później jako „dorośli” zaliczyliśmy wizytę w „Barze Na Stawach”, by ostatecznie zakończyć picie na wałach Rudawy. Większość z nas odchorowała to picie. Rodziców akurat na moje szczęście nie było w domu, a siostra na drugi dzień mnie „opieprzyła”. Nie było więc żadnych konsekwencji.

Rozpocząłem naukę w liceum. Tutaj w klasie już koedukacyjnej spotkaliśmy się z koleżankami i zaczęły się 4 lata nieustannej zabawy. Były to chyba najlepsze lata w moim życiu. Niewiele obowiązków, wiele przyjemności i wspaniałej zabawy. Nigdy nie miałem problemów z nauką. Czytałem bardzo dużo książek i dzięki temu przy niewielkim wysiłku przechodziłem z klasy do klasy z dobrymi wynikami. Byłem też nad wiek rozwinięty fizycznie, a dzięki starszej siostrze i jej koleżankom nie miałem problemów z nawiązywaniem kontaktów zarówno z rówieśnikami, jak i osobami starszymi ode mnie. Niestety, z dzisiejszej perspektywy patrząc, we wszystkich sytuacjach zaczął pojawiać się alkohol. Głównie było to wino i piwo. Wycieczki szkolne, zabawy zawsze łączyły się z alkoholem.

 

4675642010_f02cb080a8

W drugiej klasie na wycieczce szkolnej kolega wypił zbyt wiele i zarzygał hotel, w którym mieszkaliśmy. Za karę przeniesiono jego i mnie (jako wspólnika) do innych klas. Po półroczu do dyrekcji wystąpiła cała klasa o przeniesienie mnie powrotem. Wtedy przyrzekłem rodzicom i przez pół roku nie wypiłem ani kropli. Wówczas zacząłem palić papierosy. Od trzeciej klasy liceum prywatki, które odbywały się praktycznie co tydzień. Zawsze na nich był alkohol w mniejszej lub większej ilości. Nieraz wracałem do domu na dobrym rauszu, ale umiałem się dobrze maskować i przez ten okres rodzice nie zauważyli, że jestem pijany. Później, gdy skończyłem 18 lat, tłumaczyłem, że wypiłem 1-2 piwa – wypijając tymczasem 1-2 wina. Byłem „aktywistą” klasowym, także większość imprez nie odbywała się beze mnie. W szkole poznałem też moją żonę, która również uczestniczyła w tych imprezach. Wtedy moje picie jej nie przeszkadzało. Przed maturą tak jak w piosence „alpagi łyk i dyskusje po świt…” stworzyliśmy grupę ok.10 osób, która była nierozerwalna. Utrzymujemy kontakty do dziś – choć niektórzy od 30 lat są za granicą. I tylko mnie alkohol pogonił.

W tym gronie spędzaliśmy również wakacje pod namiotami lub na kwaterach. Alkohol był nierozerwalną częścią imprez. Z rodzicami przez 3 lata po 2 miesiące spędzałem wakacje w małej nadmorskiej miejscowości. Miałem dużo kolegów wśród miejscowych dzieci rybaków i marynarzy. Tam też zaczęliśmy jeździć z kolegami i dziewczynami z liceum. Sam grałem tylko na fortepianie, ale koledzy grali na gitarach. Ja znałem słowa większości piosenek. Uwielbiałem te chwile i nastrój. Plaża, gitara, śpiew, alpagi lub piwo. Z nostalgią wspominam do dziś.

 

6180634056_6e11397677

Rozpocząłem studia na Uniwersytecie Jagiellońskim. Na studiach osłabły trochę kontakty z częścią towarzystwa z liceum. Imprezy jednak trwały nadal w trochę innym gronie. Na studiach ożeniłem się. Przez rok mieszkaliśmy u moich rodziców, potem zamieszkaliśmy samodzielnie. Mnie dalej ciągnęło do kolegów i imprez. Żonie zaczęło nagle to przeszkadzać. Nie mieliśmy dzieci i większych obowiązków. Utrzymywali nas nadal rodzice, a ja dodatkowo miałem stypendium fundowane, które załatwił mi mój tata. Zająłem się też trochę „turystyką handlową”. Jeździłem z kolegami na Węgry, do Jugosławii. Zawsze towarzyszem naszych wypraw był alkohol. W trakcie wyjazdu i po nim wypijaliśmy przywiezione alkohole – głównie wina. W 1979 r. kilka miesięcy pracowałem w Austrii. Tam piłem 5-6 piw po pracy, a w soboty 2-3 litry wina. W roku 1980 rozpocząłem pracę zawodową i tam znowu trafiłem na rozrywkowe towarzystwo. Pracy nie było zbyt wiele – natomiast wiele alkoholu. Były to przede wszystkim prezenty od pracujących za granicą pracowników. Gdy nie było prezentów, kupowaliśmy składkowo wina. Wówczas była też moda na pędzenie bimbru (dziwna forma walki z komuną), gdyż alkohol zaczęto wprowadzać do sprzedaży na kartki.

Chyba tego picia było za dużo, gdyż żona – chociaż nie mieliśmy jeszcze dzieci – zaczynała mieć do mnie pretensje o picie w pracy i niewracanie punktualnie do domu. Wtedy piłem 2-3 wina lub pół litra wódki. Zaczęły się awantury i kłótnie, gdy wracałem pijany do domu lub wróciłem zbyt późno. Problem narastał. W 1981 r. po kolejnej awanturze wyprowadziłem się do rodziców. Po miesiącu mieszkania i picia rodzice namówili mnie na leczenie. Zgłosiłem się – ale po tygodniowym odtruciu rodzice załatwili mi leczenie i szpital w innym mieście. Po 2 miesiącach leczenia wszyto mi esperal. Żona przyjeżdżała do mnie do szpitala i planowaliśmy wspólną przyszłość.

Nie piłem od momentu wszycia prawie 15 lat.

Ciąg dalszy – w następnym wpisie. Jest to autentyczna historia Wojtka (imię zmienione), spisana w ramach terapii – czyli tzw. „piciorys”. Poza drobnymi poprawkami redakcyjnymi zachowano oryginalne sformułowania i tok opowieści.

Facebook