ul. Tuwima 1 31-581 Kraków biuro@teczacpt.pl Zadzwoń do nas pod numer: 662-225-535

„Piciorys”, czyli życie pisane alkoholem (cz. 2)

14055844_s

W poprzedniej notce rozpoczęliśmy historię Wojtka. Oto ciąg dalszy:

Nie piłem od momentu wszycia [esperalu] prawie 15 lat.

Nadal jednak organizowaliśmy spotkania i imprezy towarzyskie (na których nie piłem). Po leczeniu podjąłem pracę w innym miejscu. Choć alkohol lał się tam bez przerwy, ja nie miałem większych pokus. W tym czasie urodziło nam się 3 synów. Kupiliśmy działkę. Rozpoczęliśmy budowę domu. Moim znajomym tłumaczyłem moje niepicie chorobą serca. Starzy koledzy znali prawdę, ale jako że pomimo mojego niepicia wspólnie dobrze się bawiliśmy, ja im nie przeszkadzałem w zabawie z alkoholem. Zawsze w domu był alkohol. Imieniny czy inne imprezy też były z „udziałem” alkoholu.

W 2000 r. wróciłem.

Kilkadziesiąt razy próbowałem przypomnieć sobie emocje i myśli, jakie towarzyszyły mojemu powrotowi do alkoholu. Nie mogę sobie przypomnieć. Pamiętam, że było to w czasie wakacji i byłem w domu sam i było mi przyjemnie podczas picia. Tak wyglądają moje wspomnienia z tej sytuacji. Wypiłem chyba jedną butelkę wódki i parę piw. Nic mi się nie stało. Nie wróciłem do klinowania. Miałem dobrą pracę. Może niezbyt ciekawą – ale awansowałem i dość dobrze zarabiałem.

Przez 3-4 lata udawało mi się pić „planowo” i tak skrycie, że nawet żona nie zorientowała się, że wróciłem do alkoholu. Piłem w okresie urlopu, ferii, wyjazdów służbowych, które specjalnie sobie organizowałem. Piłem w domu, gdy byłem sam. Czasami zostawałem na noc na prowadzonej przeze mnie budowie. Piłem wieczorami, do zaśnięcia, rano jechałem do pracy.

Nikt nie zorientował się, że piję alkohol. Nie zawalałem obowiązków służbowych ani obowiązków domowych. Aktywnie uczestniczyłem w opiece nad synami.Myślę, iż poczucie winy za moje picie w skrytości powodowało, że chciałem zapewnić synom wszystko, co się dało. Jeśli nie mogłem nauczyć ich czegoś sam, zaprowadzałem ich na kursy i zajęcia dodatkowe. Wszyscy chłopcy zajmowali się sportem – byłem na wszystkich ich meczach i turniejach. Organizowałem wspólnie z nauczycielami dla nich i dla ich kolegów zajęcia sportowe i turnieje. Mieli zawsze zapewnione interesujące wyjazdy na wakacje i ferie. Wszyscy zdobyli karty pływackie, prawa jazdy, jeżdżą na nartach, znają języki obce. Również – choć sam odszedłem od Kościoła – wszyscy synowie dotarli do bierzmowania. Gdy średni syn przerwał studia, czułem się zawiedziony i przygotowałem mu do podpisu oświadczenie, że nie będzie miał do nas pretensji, że go nie namawialiśmy do kontynuacji nauki i że ma świadomość tego co robi. Dziś jest kierowcą tira za granicą i zaczął naukę w szkole językowej.

Gdy dzieci zaczęły chodzić swoimi ścieżkami i dorastać, zaczęło chyba brakować mi zajęć. Próbowałem za bardzo wtrącać się w ich życie. W pracy miałem stabilną sytuację i myślałem, że tak będzie do emerytury. Coraz częściej sięgałem po alkohol. Nadal było to picie w ukryciu. Żona jednak się już zorientowała. Zaczęły się kłótnie i awantury. Zaprzeczałem, że piję, lub zmniejszałem faktycznie wypite ilości twierdząc, że na spacerze z psami wypiłem 1-2 piwa, gdy tymczasem wypijałem ok. 300 g wódki. Coraz częściej byłem przygnębiony. Dopadała mnie depresja – szczególnie w okresie jesieni. Zgłosiłem się do poradni odwykowej w Krakowie. Korzystałem z pomocy psychiatry i miałem terapię indywidualną z psychologiem. Wypijałem wtedy do 400 g dziennie.

Po śmierci siostry jeszcze bardziej pogłębiały się moje stany depresji. Po wypiciu często uważałem, że życie jest bezsensowne i zaczęły mi nawet po głowie krążyć fantazje samobójcze. Rok później zmarł mój przyjaciel. Myśląc o bezsensie życia, puszczałem melodie z tamtych lat i nakręcałem swoje przygnębienie. Najczęściej jest to w piątkowy wieczór. Sięgam wówczas po alkohol. Stopniowo zwiększam głośność muzyki i nakręcam swoją depresję. 2-3 melodie z lat młodości puszczam w kółko przez kilka godzin. Odpływam. Żona, nie mogąc tego słuchać, zamyka drzwi do siebie, zostawiając mnie w „innym świecie”. Po kilku godzinach mój wieczór wspomnień kończy się uśpieniem na fotelu. Na drugi dzień budzę się w koszmarnym nastroju, na potężnym kacu. Po tych wydarzeniach żona nie rozmawia ze mną przez kilka dni.

Część trzecia i ostatnia – w następnym wpisie.

Facebook