Ciąg dalszy historii Wojtka:
Prawdziwy kryzys psychiczny przyszedł nieco później. Do tej pory byłem pewien w miarę stabilnej sytuacji zawodowej do emerytury czy renty. Realia okazały się dużo gorsze. Po 20 latach pracy kierowany przeze mnie oddział w Krakowie, który traktowałem jak własną firmę i który budowałem od podstaw, został przez nowych właścicieli zlikwidowany, a ja musiałem zwalniać pracowników, z którymi pracowałem od wielu lat (a z niektórymi od samego początku). Mnie pozostawiono jako likwidatora, a następnie miałem rozpocząć pracę na Śląsku – 70 km od Krakowa. Pogorszyła się znacznie moja sytuacja finansowa, straciłem służbowe auto i inne profity.
Nie chciało mi się żyć. Nie bardzo wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Było mi wszystko jedno, zobojętniałem. Zacząłem pić praktycznie bez przerwy. Wszystko mi zobojętniało. Najlepiej czułem się po wypiciu – zaszyty w domu. Nie chciało mi się z nikim rozmawiać ani spotykać. Żona również zobojętniała na moje wyczyny. A ja piłem i spałem. Coraz trudniej było mi zebrać się do pracy. Gdy rano nie czułem się w stanie kierować autem, prosiłem syna lub współpracowników o podwiezienie mnie do pracy. Działałem jak automat. Rano praca. Po południu po powrocie do domu piłem aż do zaśnięcia. Rano znowu na chwilę docierałem do pracy – wykonywałem tylko to, co musiałem. W weekendy zaczynałem picie od rana. Wychodziłem tylko z psami na spacer, kupowałem wódkę. Później już nie wychodziłem z domu, nie odbierałem telefonu, pojawiły się myśli samobójcze. Nie chciało mi się żyć.
Do domu przyjechali synowie, którzy zmusili mnie do pójścia do lekarza psychiatry. Nie zdecydowałem się wówczas na leczenie szpitalne. Rozpocząłem terapię dochodzącą. Nie piłem 4 miesiące.
W tym czasie zlikwidowano mój oddział pracy w Krakowie. Zacząłem pracować na Śląsku. Zacząłem odczuwać silne objawy zwątpienia. Wziąłem urlop i tydzień piłem.
Z pomocą rodziny jakoś udało mi się przerwać ciąg i zmobilizować na tyle, że mogłem ruszyć do pracy. Zacząłem dojazdy, ale szybko zorientowałem się, że byłem tam jak piąte koło u wozu. Kolega, który kierował jednostką (nie wiem, czy z obawy o swoje stanowisko, czy też abym się za dużo nie dowiedział) nie dopuszczał mnie do formalnie moich obowiązków. Wykonywał je za mnie lub zlecał swoim pracownikom. Mnie powierzał zadania, które mogła wykonać sekretarka lub operator suwnicy. Przestałem robić cokolwiek i nikt nie miał o to do mnie pretensji. Musiałem tylko przyjechać, podpisać listę i myśleć o powrocie. Zmiana pracy, jak wspomniałem, spowodowała znaczne obniżenie moich dochodów. Przez to miałem kłopoty z terminowym spłacaniem kredytów i innych zobowiązań. Byłem coraz bardziej zły, zestresowany i nie widziałem żadnych perspektyw. Bez picia wytrzymałem znowu 4 miesiące. Najpierw piłem po trochu w wolne dni. Z czasem zacząłem pić codziennie. Znowu ukrywałem picie przed żoną.
W lipcu zostałem w domu sam. Stopniowo zwiększałem dawki i częstotliwość picia. Brałem sobie 1-2 dni urlopu (czwartek, piątek) i w ten sposób miałem 4 dni na picie. Jechałem na jeden dzień do pracy i od nowa. Gdy wracałem z pracy samochodem, trudno było mi dojechać do domu – cały czas czekałem na pierwszą dawkę alkoholu. Nieraz piłem jeszcze w aucie na podjeździe i dopiero wówczas znajdowałem ukojenie.
Pod koniec lipca wraz z kolegami z liceum wybraliśmy się na Piknik Country do Mrągowa.3 lata planowałem ten wyjazd i marzyłem o nim. Miałem nadzieję na fajną zabawę. Wyjechaliśmy o 4 rano. Pierwszy postój zrobiliśmy pod Warszawą – ok. 7. Z mojej inicjatywy kupiliśmy pierwszy sześciopak piwa. Później stawaliśmy coraz częściej. Na miejsce dotarliśmy późnym popołudniem, mocno nietrzeźwi. Dotrzymywał nam kroku kolega kierujący autem i dużemu szczęściu zawdzięczamy to, że dotarliśmy tam cali i na czas. Tak samo wyglądały 3 dni pobytu. Wracaliśmy w poniedziałek – choć niedzielna impreza z racji wichury i zniszczonego amfiteatru została odwołana. Niewiele też pamiętam z koncertów. Musiałem telefonować do firmy i prosić o dzień urlopu. Zarówno konsekwencje finansowe, jak i kac dały mi się mocno we znaki. Po wytrzeźwieniu miałem do siebie żal. Nie dałem mu się rozwinąć. Po powrocie zacząłem ponownie pić.
Cały sierpień przeleciał w ten sam sposób. Parę dni picia, wyjazd do pracy, utęskniony powrót do domu i znowu picie. Gdy nie jechałem samochodem do pracy, a zdarzało się to coraz częściej, piłem już w pociągu lub przed wyjazdem autobusu. Nie chciało mi się żyć, pracować. Nie widziałem żadnego światła w tunelu. Coraz częściej miałem myśli samobójcze. Nie starczyło mi jednak odwagi na żadne działania. Żona całkowicie zobojętniała na moje wyczyny. Próbowała mi tłumaczyć, że nawet utrata pracy to nie koniec świata. Jednak do mnie nic nie docierało, nie miałem siły żyć, nie miałem dość odwagi, żeby umrzeć.
I znowu syn odwiózł mnie do lekarza, który widząc mój stan bezwzględnie zalecił leczenie szpitalne. Zostałem zakwalifikowany i jestem tutaj. Przez pierwsze dni wcale nie byłem przekonany o słuszności mojej decyzji. Czy naprawdę chcę przestać pić. Po raz kolejny bardzo pomogli mi synowie. Przyjechali. Doradzali zmianę pracy i proponują swoja pomoc. Będę próbował, dziękuję.
Dodaj komentarz
Last Updated: 7 marca 2017 by admin2
„Piciorys”, czyli życie pisane alkoholem (cz. 3 – ostatnia)
Ciąg dalszy historii Wojtka:
Prawdziwy kryzys psychiczny przyszedł nieco później. Do tej pory byłem pewien w miarę stabilnej sytuacji zawodowej do emerytury czy renty. Realia okazały się dużo gorsze. Po 20 latach pracy kierowany przeze mnie oddział w Krakowie, który traktowałem jak własną firmę i który budowałem od podstaw, został przez nowych właścicieli zlikwidowany, a ja musiałem zwalniać pracowników, z którymi pracowałem od wielu lat (a z niektórymi od samego początku). Mnie pozostawiono jako likwidatora, a następnie miałem rozpocząć pracę na Śląsku – 70 km od Krakowa. Pogorszyła się znacznie moja sytuacja finansowa, straciłem służbowe auto i inne profity.
Nie chciało mi się żyć. Nie bardzo wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Było mi wszystko jedno, zobojętniałem. Zacząłem pić praktycznie bez przerwy. Wszystko mi zobojętniało. Najlepiej czułem się po wypiciu – zaszyty w domu. Nie chciało mi się z nikim rozmawiać ani spotykać. Żona również zobojętniała na moje wyczyny. A ja piłem i spałem. Coraz trudniej było mi zebrać się do pracy. Gdy rano nie czułem się w stanie kierować autem, prosiłem syna lub współpracowników o podwiezienie mnie do pracy. Działałem jak automat. Rano praca. Po południu po powrocie do domu piłem aż do zaśnięcia. Rano znowu na chwilę docierałem do pracy – wykonywałem tylko to, co musiałem. W weekendy zaczynałem picie od rana. Wychodziłem tylko z psami na spacer, kupowałem wódkę. Później już nie wychodziłem z domu, nie odbierałem telefonu, pojawiły się myśli samobójcze. Nie chciało mi się żyć.
Do domu przyjechali synowie, którzy zmusili mnie do pójścia do lekarza psychiatry. Nie zdecydowałem się wówczas na leczenie szpitalne. Rozpocząłem terapię dochodzącą. Nie piłem 4 miesiące.
W tym czasie zlikwidowano mój oddział pracy w Krakowie. Zacząłem pracować na Śląsku. Zacząłem odczuwać silne objawy zwątpienia. Wziąłem urlop i tydzień piłem.
Z pomocą rodziny jakoś udało mi się przerwać ciąg i zmobilizować na tyle, że mogłem ruszyć do pracy. Zacząłem dojazdy, ale szybko zorientowałem się, że byłem tam jak piąte koło u wozu. Kolega, który kierował jednostką (nie wiem, czy z obawy o swoje stanowisko, czy też abym się za dużo nie dowiedział) nie dopuszczał mnie do formalnie moich obowiązków. Wykonywał je za mnie lub zlecał swoim pracownikom. Mnie powierzał zadania, które mogła wykonać sekretarka lub operator suwnicy. Przestałem robić cokolwiek i nikt nie miał o to do mnie pretensji. Musiałem tylko przyjechać, podpisać listę i myśleć o powrocie. Zmiana pracy, jak wspomniałem, spowodowała znaczne obniżenie moich dochodów. Przez to miałem kłopoty z terminowym spłacaniem kredytów i innych zobowiązań. Byłem coraz bardziej zły, zestresowany i nie widziałem żadnych perspektyw. Bez picia wytrzymałem znowu 4 miesiące. Najpierw piłem po trochu w wolne dni. Z czasem zacząłem pić codziennie. Znowu ukrywałem picie przed żoną.
W lipcu zostałem w domu sam. Stopniowo zwiększałem dawki i częstotliwość picia. Brałem sobie 1-2 dni urlopu (czwartek, piątek) i w ten sposób miałem 4 dni na picie. Jechałem na jeden dzień do pracy i od nowa. Gdy wracałem z pracy samochodem, trudno było mi dojechać do domu – cały czas czekałem na pierwszą dawkę alkoholu. Nieraz piłem jeszcze w aucie na podjeździe i dopiero wówczas znajdowałem ukojenie.
Pod koniec lipca wraz z kolegami z liceum wybraliśmy się na Piknik Country do Mrągowa.3 lata planowałem ten wyjazd i marzyłem o nim. Miałem nadzieję na fajną zabawę. Wyjechaliśmy o 4 rano. Pierwszy postój zrobiliśmy pod Warszawą – ok. 7. Z mojej inicjatywy kupiliśmy pierwszy sześciopak piwa. Później stawaliśmy coraz częściej. Na miejsce dotarliśmy późnym popołudniem, mocno nietrzeźwi. Dotrzymywał nam kroku kolega kierujący autem i dużemu szczęściu zawdzięczamy to, że dotarliśmy tam cali i na czas. Tak samo wyglądały 3 dni pobytu. Wracaliśmy w poniedziałek – choć niedzielna impreza z racji wichury i zniszczonego amfiteatru została odwołana. Niewiele też pamiętam z koncertów. Musiałem telefonować do firmy i prosić o dzień urlopu. Zarówno konsekwencje finansowe, jak i kac dały mi się mocno we znaki. Po wytrzeźwieniu miałem do siebie żal. Nie dałem mu się rozwinąć. Po powrocie zacząłem ponownie pić.
Cały sierpień przeleciał w ten sam sposób. Parę dni picia, wyjazd do pracy, utęskniony powrót do domu i znowu picie. Gdy nie jechałem samochodem do pracy, a zdarzało się to coraz częściej, piłem już w pociągu lub przed wyjazdem autobusu. Nie chciało mi się żyć, pracować. Nie widziałem żadnego światła w tunelu. Coraz częściej miałem myśli samobójcze. Nie starczyło mi jednak odwagi na żadne działania. Żona całkowicie zobojętniała na moje wyczyny. Próbowała mi tłumaczyć, że nawet utrata pracy to nie koniec świata. Jednak do mnie nic nie docierało, nie miałem siły żyć, nie miałem dość odwagi, żeby umrzeć.
I znowu syn odwiózł mnie do lekarza, który widząc mój stan bezwzględnie zalecił leczenie szpitalne. Zostałem zakwalifikowany i jestem tutaj. Przez pierwsze dni wcale nie byłem przekonany o słuszności mojej decyzji. Czy naprawdę chcę przestać pić. Po raz kolejny bardzo pomogli mi synowie. Przyjechali. Doradzali zmianę pracy i proponują swoja pomoc. Będę próbował, dziękuję.
Category: Historie Prawdziwe Tags: alkohol, alkoholizm, historia, nałóg, picie, problem, uzależnienie